czwartek, 9 stycznia 2020

A może frytki do tego?

Przypominam, że we wpisach nie pojawiają się moje przekonania i poglądy.
Jeżeli ktoś zawitał tu po raz pierwszy, proszę, przeczytaj najpierw Założenia.


Jakiś człowiek właśnie podchodzi do bezdomnego, który leży nieprzytomny w rowie. Upewniwszy się, że bezdomny oddycha, nieznajomy próbuje nawiązać z nim kontakt, ale bezdomny nie odpowiada. Przechodzień wyciąga telefon i roztrzęsionym głosem zgłasza, że ktoś stracił przytomność. Jak nazwiecie tego człowieka? Mianem bohatera? A może opiszecie go jako wzór do naśladowania? Nic mi do tego. Ja nazwę go idiotą.
Oj, oj, jaki nieczuły drań ze mnie! Fe!
Już? Nawrzucaliście mi do woli? Świetnie.
Tak, uważam, że większości bezdomnym nie powinno się udzielać pomocy — materialnej, finansowej, medycznej — żadnej! Niewielką grupę zdarzyło mi się wspierać, ale to nieliczne jednostki w morzu gówna.
Och, jakże śmiałem uznać jednego człowieka za bardziej wartościowego od drugiego? Faszysta! Nazista! Coś jeszcze? Bo ostatnio takie inwektywy są modne, kiedy nie zgadzamy się ze stanowiskiem drugiej osoby, choć może nie nadążam za nowinkami. Jeżeli macie chęć, napiszcie ten potok bluzgów, a ja się dokształcę.
Ad rem. Na pewno każdy z nas był kiedyś dzieckiem i przynajmniej część z Was miała to szczęście, że jakiś czas żyła w błogiej nieświadomości. Zapewne niektórym wydawało się, że ludzie są dobrzy, życie sprawiedliwe, a rzeczywistość przyjemna. Nie inaczej było ze mną.
Na widok bezdomnych nie krzywiłem się, jak to teraz czynię, tylko z uśmiechem pytałem mamy, czy da im pieniądze, bo na pewno są głodni. Dziwiłem się, że mama zamiast pieniędzy, dawała im jedzenie. Teraz dziwię się, że tym śmieciom dostawało się cokolwiek.
Nie od razu doszedłem do tak radykalnych poglądów.
Byłem dość sceptyczny już w czasie praktyk na studiach, kiedy przez jeden semestr wyrabiałem je w ośrodku, gdzie pomagano bezdomnym. I to nie podopieczni tej instytucji mnie do tego skłonili. To raczej brak tych podopiecznych sprawił, że powoli inaczej traktowałem tę biedną, wykluczoną grupę społeczną.
Nie wiem, może to kwestia miasta, w którym mieszkam, ale po praktykach, kiedy próbowałem dowiedzieć się, jak sytuacja wygląda w innych tego typu miejscach, zorientowałem się, że w każdym ośrodku jest tak samo. Najbardziej zapełniony miał zaledwie połowę podopiecznych.
Wierzcie mi, szukałem informacji w różnych ośrodkach — państwowych, prywatnych, katolickich — i wszędzie pustki. Nie musiałem długo szukać odpowiedzi ani poświęcać godzin na przemyślenie tej kwestii — żeby zostać przyjętym, trzeba być trzeźwym.
Okrutna tyrania. Wyobrażacie sobie — żeby zacząć normalnie żyć nie można chlać. No jak tak można? Trza zmienić te nieludzkie przepisy!
A może jesteście ciekawi, jak wyglądają takie ośrodki? Są naprawdę różne. W najgorszym, jaki odwiedziłem, pościel pamiętała czasy PRL-u, niektóre meble również. Ale. Pokoje były ogrzewane, na miejscu bieżąca woda, a w pokoju wspólnym książki, telewizor, jakieś gry planszowe. Nie było tragedii. Wiadomo, z prywatnością ciężko w takich miejscach, ale nie dziwię się pracownikom tych placówek. Muszą bawić się w detektywów, prokuratorów i sędziów równocześnie. Kowalski wrócił naćpany? Ma przy sobie wódkę? Zrobi burdę? A potem użerają się z delikwentami...
Z biegiem lat zacząłem snuć nieśmiałe przemyślenia. Skoro po próbach samobójczych ludzie ciągani są po psychiatrykach i to wbrew woli (Art. 23 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego), to dlaczego tym śmieciom nie wszywa się disulfiramu (dawniej esperalu)? Czym jest disulfiram? Magiczna odpowiedź na chęć sięgnięcia po alkohol. Już po dziesięciu minutach masz gwarantowanego najgorszego kaca-mordercę.
Nie rozumiem tego. Jedni, którzy targnęli się na swoje życie, mają ograniczone prawa, a drudzy, którzy wielokrotnie są brani przez karetkę i nie zmieniają swojego sposobu postępowania, co wskazuje, że raczej im na życiu nie zależy, są głaskani po główce i wypuszczani, jak tylko biedniutcy wyzdrowieją. Noż kurwa! Może jeszcze frytki do tego?!
Spotkałem kilku ludzi, których też to irytuje, ale nie dają żadnego rozwiązania. Mówią:
Tak, to nie powinno tak być, ale co można zrobić? No przecież pomóc trzeba.
Nie.
A co jeśli powiem Wam, że wcale nie trzeba?
Potwór ze mnie, co? Trudno. Możecie tak o mnie myśleć, ale nie chcę już więcej patrzeć na matkę, która zakrwawiona czeka na tomografię komputerową, jest jej kolej, ale musi przepuścić zaszczanego, obsranego, walącego spirytusem śmiecia. A potem jeszcze dezynfekcja maszyny...
Na szczęście matuli nic nie było i ten czas oczekiwania jej nie zaszkodził, ale krew mnie zalała, że taki śmieć jest przyjmowany przed moją matką.
Wiecie co? To okrutne i doskonale wiem o tym, ale nie obchodzą mnie takie ludzkie śmieci. Niech zdychają. Oglądaliście ten swego czasu słynny dokument o bezdomnych? Gdzie pełni dumy i pychy mówili, że są jak karaluchy? Że przetrwają wszystko, bo najlepiej przystosowali się do trudnych warunków? Nie? Żałujcie. Mój wniosek z tego filmu jest jeden — karaluchów nie leczy się na NFZ i ich też nie powinno się.
Co w takim razie proponuję? Nic. Mam kilka rozwiązań, ale nigdy nie wejdą w życie, bo przecież w bełkocie prawnym nie przejdzie zapis w stylu: Kto wielokrotnie został zgarniany z ulicy i leczony na koszt podatników, a nadal jest bezdomny i niezdolny do opłacenia rachunków, powinien umrzeć na poboczu. Tak myślę, ale wiem, że to nigdy, przez żadnego polityka ani działacza, nie zostanie zaproponowane.
Szkoda. Naprawdę wielka szkoda, bo to tylko uczy, że można być bezkarnym. Te śmiecie, niegodne miana człowieka, nadal będą chlały, srały pod siebie, ruchały się z innym elementem, a może nawet dopuszczały się czynów karalnych, a kiedy powinny zdechnąć, ktoś na siłę będzie próbował hamować selekcję naturalną.
Czy jestem złym człowiekiem? W moim przekonaniu — nie. Jeśli kogoś okoliczności doprowadziły do tego, że jest zmuszony mieszkać na ulicy, ma setki, o ile nie tysiące różnych instytucji (domów, urzędów, organizacji, fundacji), które pomogą mu w tej trudnej sytuacji.