środa, 30 października 2019

Dzietna lambadziara

Przypominam, że we wpisach nie pojawiają się moje przekonania i poglądy.
Jeżeli ktoś zawitał tu po raz pierwszy, proszę, przeczytaj najpierw Założenia.


Czy byliście kiedyś w sytuacji, gdy na każdym kroku spotykaliście się z potępiającymi spojrzeniami? Czy będąc w sklepie, macie wrażenie, że większość osób w kolejce ma ochotę Was zamordować? Czy kiedy idziecie do przychodni, siedzicie w poczekalni, inni pacjenci rzucają Wam pełne pogardy spojrzenia? Nie? To zapraszam na historię o kobiecie w ciąży, która na dodatek ma dwójkę małych dzieci.
Zapewne większość osób czytających wpis ma pewne skojarzenia na mój temat patologia, 500+, pasożyt, pijaczka, margines społeczny, dzieciaki tylko dla hajsu na tipsy zrobiła. Dziękuję Internetowi za tak wspaniale wykreowany obraz matki. Przepraszam! Madki. Jak mogłabym zapomnieć...
Nie każdy chce słuchać, że wraz z mężem podjęliśmy decyzję o posiadaniu dzieci świadomie, że pierwsze pojawiło się na świecie jeszcze zanim 500+ zaczęło funkcjonować. Nie. Wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, dlaczego chciałam mieć dzieci. Bo wiecie, to interes życia dostawać tysiąc pięćset złotych miesięcznie za przynajmniej osiemnastoletnią opiekę nad jednym bombelkiem. Chyba rzucę pracę i zacznę... Moment, moment... jaką pracę?
Jeżeli to dla Was zaskoczenie, że madka może pracować, mam dla Was jeszcze większą niespodziankę pracuję w czasie ciąży. Niesamowite, prawda? Oczywiście, gdyby ciąża była zagrożona, od razu poszłabym na L4, ale wyszłam z założenia, że skoro czuję się dobrze, to po co rezygnować z czegoś, co sprawia mi przyjemność?
W pracy też nie jest kolorowo. Koleżanki z biura krzywo patrzą na mój rosnący brzuch i coraz częściej mam wrażenie, że powinnam iść do specjalisty, bo niemal słyszę ich myśli:
Cholera! Będę musiała przez nią zasuwać dwa razy więcej!
Ta to ma dobrze! Popracuje jeszcze tylko kilka miesięcy i czeka ją laba.
Pisząc to, dochodzę do wniosku, że chyba naprawdę czas na wizytę u psychologa, bo powoli nie wytrzymuję. Ile jeszcze mam cierpieć za to, że chciałam mieć dzieci? Z każdej strony jestem atakowana. Wykonuję normalne dla każdego człowieka czynności, będąc w ciągłym stresie. Nakrzyczy na mnie? Obrazi? Zacznie narzekać na moją roszczeniową postawę? Mam dość! 
Wyobraźcie sobie, że powoli przestaję mieć ochotę na robienie zakupów, które wcześniej sprawiały mi przyjemność. Może to dziwne, ale lubiłam szwendać się po supermarketach, szukać promocji i odczuwać satysfakcję, gdy w osiedlowym sklepiku znalazłam tańszy produkt. Każdy ma jakieś dziwactwa, a to moje było całkiem nieszkodliwe do czasu. Teraz widzę wzrok ludzi, którzy obserwują wędrówkę ciężarnej po sklepie i mam wrażenie, że gdyby tylko mogli, gdyby tylko nie było to karane, stratowaliby mnie w drodze do kas. Nie jestem roszczeniowa. Naprawdę! Tylko raz, kiedy czułam się tragicznie, poprosiłam o przepuszczenie. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Jakaś kobieta nawet popchnęła mnie i warknęła:
Po co rozkładałaś nogi? Puściłaś się, to teraz męcz się!
Nie powiem, zabolało. Nie wykłócałam się, tylko jak to cielę stałam w ogonku kolejki i gdyby nie kasjerka, zapewne odstałabym swoje. Zapytacie co w tym dziwnego? Powinnam jak każdy człowiek czekać na swoją kolej. Otóż nie. To była kasa z pierwszeństwem dla kobiet w ciąży. Ależ ze mnie roszczeniowa madka! 
O lekarzu coś tam napomknęłam na samym początku. Pozwólcie, że trochę to rozwinę.
Nie muszę chyba nikomu o tym przypominać, ale na wszelki wypadek to zrobię: wbrew powszechnej opinii przyszłe madki nie wymyśliły sobie, że niekiedy mają pierwszeństwo są na to odpowiednie przepisy. Nie wierzycie? Trudno. Możecie poszukać w Interncie informacji na ten temat, bo nie mam zamiaru po raz setny powtarzać zapisów prawnych. 
Nie będę przytaczać wszystkich przepychanek słownych z rejestratorkami i pacjentami, bo zapewne zanudziłabym Was na śmierć. To trochę niepokojące, że osoby teoretycznie znające przepisy, nie rozumieją, że sama znajomość nic nie znaczy i powinny je jeszcze respektować. Nie. To moja wina, że przychodnia ma podpisaną umowę z NFZ. To moja wina, że jestem świadoma swoich praw. O ile sytuacje w sklepie (i inne, które opiszę) sprawiają, że nie jestem w stanie zabrać głosu, żeby się obronić, tak w przypadku wizyt u lekarzy nie mam skrupułów. Od mojej pewności siebie i umiejętności dochodzenia swoich praw zależy zdrowie, a może nawet życie moje i dziecka. To zbyt istotna sprawa, żeby stulić uszy po sobie i potulnie przytakiwać innym.
Jeżeli zastanawialiście się, co jest moją najgorszą zmorą życia codziennego, chętnie odpowiem. Wyjście z domu. Nie ma to znaczenie, gdzie idę, po co idę, jak długo będę poza moim azylem, zawsze znajdzie się przynajmniej jedna osoba, której przeszkadza, że oddycham tym samym powietrzem, co ona. A nie daj Boże będę jechać komunikacją miejską z dziećmi czy bez. 
Zazwyczaj staram się jeździć samochodem, bo to wygodniejsze i bezpieczniejsze dla mnie, ale są takie sytuacje kiedy zepsuje się samochód albo zapodzieję gdzieś prawo jazdy że jest to niezbędne. Przysięgam, że kiedy tylko wchodzę do tramwaju albo autobusu, nagle robię się niewidzialna, zwłaszcza dla osób siedzących na miejscach przeznaczonych dla kobiet w ciąży.
Sama niewidzialność mi nie przeszkadza, znacznie bardziej przerażające są sytuację, w których jestem widoczna dla otoczenia. Wówczas modlę się o powrót do stanu niewidzialności.
Krzywe spojrzenia, złośliwe uwagi to moja codzienność. Codziennością stały się też ataki w stronę moich dzieci, które są nazywane mianem: rozpuszczonych bachorów, cholernych bombelków, pieprzonych gówniarzy.
Nie mam pojęcia, skąd bierze się ta agresja. Nikomu nie zawadzam. Jeżeli dziecko płacze albo marudzi, uspokajam je jak najszybciej. To za mało. Powinnam po kryjomu, w odosobnieniu, urodzić, wychować i dopiero u progu dorosłości wypuścić latorośle do świata zewnętrznego. Niestety tak się nie da. Smutne jest to, że naprawdę żałuję, że nie mam takiej możliwości.
Co mam zrobić, kiedy źle się czuję, jadę tramwajem, a ludzie nie ustępują mi miejsca? Zazwyczaj milczę i w duchu odliczam, ile przystanków mi zostało, ale... to na pewno powinno tak wyglądać? Co mam zrobić, kiedy będę z dziećmi na ulicy, a jedno z nich przewróci się i zapłacze? Zabić za płacz? Mam wrażenie, że dla niektórych i ta reakcja byłaby zbyt mało stanowcza.
Nie liczę na współczucie. Nie liczę na pomoc. Pozostaje mi mieć nadzieję, że dożyję czasów, kiedy posiadanie dzieci i bycie w ciąży na powrót będzie uznawane przez społeczeństwo za coś normalnego, a nie za coś, co można wyszydzać. 

7 komentarzy:

  1. Cześć, świetny tekst i niestety prawdziwy. Dożyliśmy czasów, w których dzieci traktowane są gorzej niż zwierzęta, a ciężarne kobiety jakby przegrały życie.
    Do tego nazywanie małych dzieci „gówniakami". Naprawdę dziwne to czasy.
    „Zapomniał wół, jak cielęciem był" świetnie pasuje do połowy moich rówieśników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postanowiłam, że nie będę pisała o swoich przekonaniach, więc mogę napisać tylko jedno - dziękuję, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie tekstu. Bohaterka na pewno jest zadowolona, że ktoś podziela jej zdanie. ;)

      Usuń
    2. A ja cieszę się, że bohaterka przerwała milczenie i wypowiedziała się w tej sprawie. ;)

      Usuń
  2. Obecnie właśnie tak postrzega się kobiety w ciąży, a szkoda. Tekst jak najbardziej autentyczny. Obecnie też spotykam się z takimi opiniami ze strony innych. Ludzie przeliczają na zasadzie: o, mają trójkę dzieciaków, to do kieszeni 1500 zł i baba nie musi robić. -.-
    Czasem sobie myślę, że w chorych czasach żyjemy.

    Pozdrawiam :>
    [sekretny-klub]
    [grzeszne-sumienia]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że poświęciłaś swój czas i przeczytałaś tekst. Mogę zapewnić, że dla bohaterki Twoje zdanie jest ważne. :)

      Usuń
  3. A to coś nowego w blogosferze. Coś bardzo ciekawego!
    Zastanawiam się jednak, czy aby na pewno takie myślenie i traktowanie kobiet w ciąży, kobiet z dziećmi wzięło się znikąd. Mamy tu dwie strony medalu. W żadnym wypadku też nie wrzucam od razu wszystkich do jednego wora.
    Nie każdy jest przecież zły, paskudny i nie kombinuje na każdym kroku. Niestety brzydka prawda jest taka, że są rodziny, które dzieci mają dla pieniędzy. Te z kolei obserwując, że nie pracując można bez problemu funkcjonować powielają te schematy. Mało tego, i chociaż to straszne, że ktoś do tego dopuszcza, ale są rodziny, które adoptują dzieci tylko dlatego, żeby otrzymać pieniądze.
    Wracając do kobiet w ciąży, które mają swoje przywileje i ludzie powinni ich przestrzegać. Myślę, że i tak to już idzie w coraz lepszym kierunku, bo kiedyś to było nie do pomyślenia, gdy tymczasem bez problemu ustępowało się osobom starszym.
    No cóż, temat jest naprawdę obszerny, a moje palce nie nadążają za myślami, które chciałabym przekazać więc może wystarczy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zgadzam się z Tobą, że każda sprawa może być rozpatrywana z różnych stron. Tu bohaterka porusza tylko jeden wątek i przekazuje subiektywną opinię, posiłkując się własnymi emocjami i przeżyciami.
      Niepokojąca rzecz z tą adopcją. Kiedy pomyśli się o tym, ile par chciałoby adoptować dzieci, a nie mogą przez rozbudowane procedury, gdy w tym samym czasie niektórzy zrobili z tego biznes... Cholera! Tracę neutralność, a nie powinnam. ;)
      Dziękuję za poświęcony czas!

      Usuń