czwartek, 7 listopada 2019

Oceniaj w ciszy

Przypominam, że we wpisach nie pojawiają się moje przekonania i poglądy.
Jeżeli ktoś zawitał tu po raz pierwszy, proszę, przeczytaj najpierw Założenia


— Spłoniesz w piekle, gówniaro!
— Rzygać mi się chcę, jak na ciebie patrzę!
— Wybacz, ale tego nie można zrozumieć. Przepraszam, muszę wyjść.
— To obrzydliwe!
Pozwólcie, że najpierw opowiem Wam pewną historię, a dopiero później, jeśli będziecie mieli ochotę, zapoznacie się z kontekstem tych słów, które nieustannie padają w moją stronę. Proszę, choć raz dajcie mi szansę na opowiedzenie wszystkiego od początku do końca!

Blokowiska w Polsce nie są niezwykłym widokiem. Teraz choć odrobinę dba się o ich wygląd, ale dzieciństwo spędziłam w szarości i brudzie rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych. Gdzie się nie odwróciło, można było dostrzec dowód na to, że zmiana ustroju nie wszystkim wyszła na dobre. Tu jakiś pijak, który dawniej pracował w państwowym przedsiębiorstwie; tam zniszczone mienie, bo część ludzi nadal uważała, że wspólne oznacza niczyje. Być może ktoś jeszcze to pamięta i ma podobny obraz tamtego okresu, który nie jest spaczony wspomnieniami beztroskich lat młodości.
Sama byłam wtedy dzieckiem i niestety dostrzegałam tę szarość. Widziałam, jak rodzice z trudem wiązali koniec z końcem, jak męczyli się z różnymi sprawami, których wtedy nie rozumiałam. Rozumiałam natomiast, że było im źle, więc sama byłam smutna. Na szczęście ilekroć robiłam się przybita, jedna osoba niestrudzenie próbowała sprawić, by uśmiech zawitał na mojej twarzy kilka lat starszy sąsiad, który miał mieszkanie tuż obok mojego.
Kiedy szliśmy na podwórko, leżący pod ławeczką menel nie był uzależnionym człowiekiem nie! On był smokiem, który w każdej chwili mógł zionąć ogniem i dlatego musieliśmy przebiegać obok niego jak najszybciej. Obserwując brudne, szare bloki, nie widziałam ich szpetoty, tylko bajkowe góry, w których mieszkały magiczne stworzenia. 
Pani Kowalska nie była złośliwą staruchą, która wiecznie krzyczała na nas. To psota diablika sprawiła, że zrzędzicha zamieszkała w naszym bloku. Kim były zrzędzichy? Mój sąsiad to wyjaśnił. Zrzędzichy to istoty z czasów sprzed ludzi, które miały wielkie, czerwone policzki takie jak pani Kowalska! — którymi odstraszały inne stworzenia, żeby się do nich nie zbliżały. Jad, który zrzędzichy miały na języku, sprawiał, że mówiły same niemiłe rzeczy. Sąsiad wytłumaczył mi, że wszystkim zrzędzichom należy współczuć, bo są bardzo samotne. Jak mogłam mu nie uwierzyć? Sami powiedzcie — kto by z taką wytrzymał?
Pan Masztalski, nasz dozorca, nie był opryskliwym, wiecznie pijanym awanturnikiem, tylko starzenikiem. Starzenicy, według sąsiada, dawniej strzegli bezbronne istoty przed tymi złymi, ale z biegiem lat okazywało się, że złych istot ubywało albo ukrywały się zbyt dobrze, żeby starzenicy mogli je wyśledzić. Dlatego zaczynali pić magiczne eliksiry, bo bez nich robili się agresywni, a wcześniej mogli tę agresję zrzucić z siebie na polu walki. Skąd ich nazwa? To połączenie słów starzec i strażnik. Kiedy duża grupa bezbronnych istot czuła się zagrożona, wybierali spośród siebie najstarszego i najbardziej doświadczonego, a potem, za pomocą magii, zmieniali go w potężnego wojownika, któremu niestraszne były nawet największe niebezpieczeństwa. Po tym wytłumaczeniu już zawsze kłaniałam się panu Masztalskiemu; w końcu bronił nasz blok przed takimi okropieństwami! 
Sąsiad stworzył cały bestiariusz otaczających nas ludzi. Niektórzy byli miłymi istotami, niektórym wystarczyło schodzić z drogi, a w przypadku najbardziej niebezpiecznych egzemplarzy — bijków, zanożników i ćpaluchów — kazał mi uciekać. 
Kiedy chodziłam do szkoły, sąsiad zawsze miał mnie na oku i pilnował, żeby nikt nie zrobił mi krzywdy. Raz nawet doszło do bójki, bo największy dryblas ze starszych klas zrzucił mnie ze schodów. Ależ mi wtedy zaimponował! Sąsiad, a nie dryblas, oczywiście! Czułam się jak księżniczka, którą uratował rycerz przed najgorszym bijkiem
Sąsiad wiedział, że przejmuję się problemami rodziców. Nie zawiodłam się na nim wpadł na pomysł. Wspólnie chodziliśmy zbierać butelki, żeby oddawać je do sklepu. Nie wyobrażacie sobie, jaka byłam dumna, kiedy dawałam rodzicom te nędzne grosze, które wtedy wydawały się górami złota. A jak się rodzice cieszyli! Teraz wiem, że bardziej cieszyli się z mojej postawy, a nie z pieniędzy... Tęsknię za tymi czasami.
Z biegiem lat byliśmy z sąsiadem coraz bliżej. Nikt inny nie rozumiał mnie tak dobrze. Koleżanki i przyjaciółki może w niektórych sprawach były większym oparciem, ale z tymi najpoważniejszymi problemami zawsze przychodziłam do sąsiada. On również mógł na mnie liczyć, a naszą przyjaźnią nigdy nic nie zachwiało.
Pamiętam pierwszy dzień studiów bardzo dokładnie — jak mogłabym nie pamiętać? To dzień, w którym zginęli moi rodzice. Wróciłam z uczelni taka szczęśliwa! Myślałam, że mam cały świat na wyciągnięcie ręki! Po drodze kupiłam ciasto, żeby wspólnie z rodziną i sąsiadem uczcić ten dzień — to było moje święto. 
Weszłam do mieszkania i zdziwiłam się; dlaczego było tak cicho? Przecież tata zawsze popołudniami oglądał telewizję, a mama, czekając na mój powrót, plotkowała z ciotką przez telefon. Byłam trochę zła, że zapomnieli o moim wielkim dniu. Myślałam nawet, że zemszczę się na nich i kiedy spytają: jak minął dzień? nie opowiem im, a ciasto zjem sama. 
Weszłam do kuchni i dostrzegłam sąsiada, który siedział przy stole. Był taki blady! Zauważyłam napoczętą butelkę wódki i już otwierałam usta, żeby go opieprzyć — wiedział, że nie lubię alkoholu ale kiedy na mnie spojrzał, nie odważyłam się tego zrobić. Już wiedziałam, że coś się stało.
Kilku następnych dni nie pamiętam. Jedynie krótkie przebłyski zostały mi w pamięci, ale nie tworzą one  logicznego ciągu. Przyjazd rodziny, zapach ziemi, który ilekroć od tamtej pory czułam, zbierało mi się na wymioty, ciemność w pustym salonie. Nie potrafię przypomnieć sobie wizyt w urzędach, pogrzebu, stypy — wszystkim zajął się sąsiad, który za mnie myślał, za mnie wszystko przygotowywał i jeszcze znalazł siły, żeby zająć się mną. 
Nie pamiętam, ile dni trwałam w takim stanie zawieszenia. Sąsiad nie spał już u siebie, tylko zagnieździł się w salonie. Miałam wrażenie, że chciał wypełnić pustkę po osobach, które powinny tam być. 
Pewnego dnia poszłam do niego, żeby pomóc mu walczyć z tą pustką. Nie było w tym nic dziwnego — od zawsze szukałam jego pocieszenia. Ale tym razem poza zwykłym uściskiem, potrzebowałam czegoś jeszcze. Nie miał nic przeciwko. Chyba oboje czuliśmy się lepiej, pewniej, mniej osamotnieni. Nigdy nie zapomnę jego smutnego wzroku, kiedy po wszystkim powiedział mi, że nie powinniśmy. A ja... wiedziałam. Wiedziałam, ale kochałam go zbyt mocno, żeby przejmować się czymś tak nieistotnym. On był moim oparciem od zawsze odpędzał straszne demony, troszczył się o mnie, na każdym kroku okazywał miłość. Jak mogłam przejmować się czymkolwiek?

Piękna historia, prawda? O prawdziwej miłości. Najprawdopodobniej większość z Was już się zorientowała, ale dla tych mniej uważnych dam podpowiedzi zmieńcie mieszkanie tuż obok mojego na pokój tuż obok mojego i sąsiad na brat. I jak? Historia nadal piękna czy już odpychająca?
Zdajecie sobie sprawę, ile razy wątpiliśmy w słuszność tego pomysłu? Takie gadki — miłość jest najważniejsza albo miłość wszystko zwycięży są tylko pustymi frazesami, bo ta miłość musi być jeszcze akceptowalna. Homoseksualiści, transseksualiści i wszystkie inne mniejszości? O jakiej dyskryminacji oni mówią? Za każdym razem zabija mnie pusty śmiech. Nie mają przywilejów i co z tego? Powiedzieć Wam, co mnie i mojego brata czeka? Cytuję Kodeks Karny: Kto dopuszcza się obcowania płciowego w stosunku do wstępnego, zstępnego, przysposobionego, przysposabiającego, brata lub siostry, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Najgorsza jest ta... bezsilność. Dawniej czułam złość, ale już nie mam siły złościć się na niesprawiedliwość i okrutny los, który sprawił, że kocham brata mocniej, niż powinnam. Wiele razy próbowaliśmy to uciąć, ograniczaliśmy kontakty, ale... Próbowaliście kiedyś odsunąć się z dnia na dzień od partnera albo partnerki? Nawet jeśli tak, to być może mogliście liczyć na oparcie kogoś bliskiego, a ja? Mam brata. I ciotkę, która jako jedyna mieszka w Polsce i która nas przeklęła na wszystkie możliwe strony po tym, gdy nas przyłapała. Reszta rodziny porozjeżdżała się po różnych zakątkach świata, a dziadkowie od dawna nie żyją.
Przyjaciele? Nie mam takowych. Próbowałam opowiedzieć tę historię najbliższej przyjaciółce. Na szczęście i ona, i ciotka nie złożyły doniesienia do prokuratury, ale to wszystko, co dla mnie zrobiły. Próbuję znaleźć oparcie w Internecie, ale chyba na próżno szukam. Gdzie tylko nie zajrzę, wszyscy mają, łagodnie mówiąc, niezbyt przychylne opinie.
Może Wy mi poradzicie, co mam zrobić?
Na razie wyprowadziliśmy się z bratem do większego miasta. Tu nikt nas nie zna, ale co to za życie? Na każdym kroku uważamy, żeby nie zdradzić się, żeby nikt nie zaczął snuć podejrzeń. Mieszkamy razem, ale mamy osobne sypialnie, w razie gdyby ktoś nieoczekiwanie przyszedł z wizytą. Zdobyliśmy kilku znajomych, którzy nigdy nie staną się przyjaciółmi — jak moglibyśmy okłamywać przyjaciół?
Dawniej pragnęłam dużej rodziny — męża, psa, domku na wsi i gromadki dzieci. Teraz tylko brat jest w stanie mnie uspokoić, kiedy zaczynam płakać z żalu. Dzieci nigdy nie będzie. Nawet gdyby prawo było przychylne takim zwyrodnialcom jak my, nie podjęlibyśmy tej decyzji ze względu na powikłania. Nie istnieje dla nas alternatywa w postaci adopcji. I nawet w tym przypadku przepełnia mnie zazdrość wobec innych mniejszości seksualnych. Oni choćby w teorii mogą wyjechać za granicę i jakimś cudem adoptować, a my? My jesteśmy niebezpiecznym elementem, który należy zamknąć w więzieniu, bo odważyliśmy się pokochać.
Nie zakazuję Wam mnie oceniać, ale proszę, róbcie to w ciszy. Nie wiem, ile jeszcze obelg zniosę.

6 komentarzy:

  1. Chciałam coś o tym napisać, ale nie.
    Jednak to chyba przemilczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst, a temat niecodzienny i bardzo śliski. Z jednej strony w przeszłości tej dawnej jak i nie kazirodztwo było częste i czasami nieuniknione (np. u ludów pierwotnych żyjących w odosobnionych, małych grupach). Same mity greckie są dość „patologiczne”. Jednak kazirodztwo wiązało się i wiąże z ujawnianiem wad genetycznych (rody królewskie choćby Egipcjan, czy u naszych zachodnich sąsiadów lub społeczności żydowskie), a to nie jest pożądanie dla ogółu społeczności.
    Dodam od siebie, że nie skazałbym takich osób ani nie piętnował, ale uświadomiłbym, że są granice, których się po prostu nie przekracza.
    Pozdrawiam i życzę kolejnych, równie ciekawych tekstów. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszukuję różnych tematów. Również tych, które są tabu. Domyślam się, że zdania mogą być podzielone, ale chyba najczęściej potępia się takie osoby. I tu miałam miejsce na przeprowadzenie małego eksperymentu - co druga strona czuje?
      Trochę żałuję, że postawiłam na stu procentową neutralność, bo chciałabym się odnieść do Twoich słów (a i blogów na koncie nie mogę przeglądać), ale tak powinno być. Jeżeli dałabym jakiekolwiek podpowiedzi o sobie, swoich poglądach, ktoś mógłby zarzucić mi stronniczość, a tu tylko o eksperymenty myślowe i rozrywkę chodzi. :)

      Usuń
  3. Niesamowite! To pierwsze słowo, które przyszło mi na myśl tuż po przeczytaniu. Począwszy od samego pomysłu, poprzez styl pisania aż po wczucie (wręcz realistyczne) się w sytuację. Bardzo dobry tekst,genialnie napisany. Chętnie przeczytałabym całą książkę z takimi dylematami moralno-społecznymi stworzoną przez Ciebie. Sztuka ma budzić emocje, skłaniać do refleksji, a Ty wpisujesz się w to doskonale! Do samej historii nie będę się odnosić, ponieważ uważam, że tytuł a zarazem zakończenie rozdziału są tutaj najlepszym podsuwaniem, kwintesencją. Po prostu oceniam w ciszy.
    Pozdrawiam, Rid

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy odważę się napisać wiele tekstów o takiej tematyce. Mnóstwo jest tabu, które można (a może powinno się) przełamać, ale chcę pisać o rzeczach różnych; raz lekkich, raz skłaniających do refleksji. Być może kiedyś wrócę do niektórych bohaterów i opowiem ich dalsze losy - nie wiem. Mnie samą czasem od tej refleksji boli głowa, kiedy prowadzę reaserch. ;)

      Usuń