piątek, 13 grudnia 2019

Rośliny też czują ból!

Przypominam, że we wpisach nie pojawiają się moje przekonania i poglądy.
Jeżeli ktoś zawitał tu po raz pierwszy, proszę, przeczytaj najpierw Założenia.


Jestem weganką. Nie, nie studiuję prawa i nie, nie trenuję crossfitu. Ha, ha. Słyszałam ten tekst... nawet nie wiem ile razy.
Trochę boli mnie to wyobrażenie wojujących wegan i weganek. Nie mam w zwyczaju kłócić się z każdym napotkanym człowiekiem, którego zauważę z produktami pochodzenia zwierzęcego. Jestem świadoma, że tą postawą jedynie zniechęciłabym ludzi.
Dziwna to sprawa, że jeszcze nigdy osobiście nie spotkałam się z takim zachowaniem, ale wierzę Wam na słowo, że na takie egzemplarze również można trafić. Nie będę ukrywała, że staram się być orędowniczką niektórych postaw, ale nie robię tego w sposób nachalny.
Jeżeli jestem ze znajomymi mięsożercami, nie obrzydzam im posiłku. Nie ma takiej potrzeby. Najczęściej to oni zaczynają rozmowę na temat naszych różnych koncepcji żywieniowych. To oni bombardują milionami argumentów, którymi chcą mnie przekonać do zmiany stanowiska. Co dziwne, kiedy bronię się i odpowiadam kontrargumentami, zarzucają mi zaślepienie ideologiczne i bycie nawiedzoną... Fajnie, nie? Na szczęście poza tym są w porządku i miło spędzam z nimi czas.
Dlaczego nie daję się przekonać? Sądzę, że każdy, kto przeżyłby to, co ja, miałby wstręt do mięsa. Może nie zrezygnowałby całkiem, ale nie wierzę, że niechęć (przynajmniej na jakiś czas) nie pojawiłaby się.
Moi dziadkowie — niestety — mają gospodarstwo rolne i nie zajmują się tylko uprawą roli. Hodują też zwierzęta. A raczej w barbarzy... Wybaczcie.
Od dziecka uwielbiałam wszystkie żyjące istoty. W domu mieliśmy kota, chomiki, ryby i papugi. Krzyczałam, kiedy ojciec chciał zabić pająka; kiedy z rozpędu zabiłam komara, rozpaczałam, a później urządzałam mu pogrzeb.
Dopóki byłam nieświadoma, czas spędzany u dziadków był najwspanialszy! Mogłam biegać po polach i lasach, a przede wszystkim mogłam spędzać czas ze zwierzątkami. Uwielbiałam odwiedzać króliczki, koniki, świnki, kurki... Właśnie — kurki.
Miałam swoją ulubienicę, która zawsze mi towarzyszyła, kiedy tylko wychodziłam na podwórko. Babcia pozwalała mi nawet zabierać przyjaciółkę na najdalsze piesze wojaże (czyli do linii drzew najbliższego lasu, żeby mogła mieć mnie na oku), bo wiedziała, że kurka-Alinka mnie nie opuści.
Nie będę budowała napięcia, bo zapewne większość z Was już i tak się domyśliła. Przy niedzielnym rosołku poznałam prawdę — właśnie pożarłam zupę z Alinki.
Od tego dnia toczyłam wojnę z rodzicami o niejedzenie mięsa, a do dziadków już nie chciałam jeździć na wakacje.
Tak... to w skrócie historia początku mojej przygody z weganizmem. Z czasem byłam coraz bardziej świadoma, na więcej rzeczy zwracałam uwagę i teraz wydaje mi się, że mogę powiedzieć, że decyzję nieświadomą podjęłam w dzieciństwie, a z biegiem lat tylko utwierdzałam się w tym spojrzeniu na świat.
Skoro wytworzyliśmy tak rozwiniętą cywilizację, zdawać by się mogło, że powinniśmy być w stanie ograniczyć tę prymitywną potrzebę niewolenia i zabijania innych istot. Nie powinnam dziwić się wielkim korporacjom, że tak postępują, bo skoro pojedyncze jednostki nie potrafią wykazać choć odrobiny empatii, to co dopiero wielkie przedsiębiorstwa, prawda?
Czy istnieje sposób, żeby przekonać ludzi do moich poglądów? Co smutne — nie. Próbowałam wszystkiego i naprawdę rzadko udaje mi się uzmysłowić ludziom zalety tego stylu życia.
Staram się nikogo nie oceniać, ale to naprawdę trudne. Jeśli ktoś ma do wyboru produkty, w wytworzeniu których zwierzętom musiano zadać ból i śmierć albo takie, które w sposobie produkcji nie mają tak okrutnych praktyk i mimo to wybiera pierwszy rodzaj, to co mam o takiej osobie myśleć? Powstrzymuję się przed oskarżeniami, ale trudno nie reagować choćby poprzez próbę edukacji takiej osoby.
To, co teraz napiszę, może zabrzmieć niepoważnie, ale proszę, przeanalizujcie to. Musicie mi uwierzyć, że mam doświadczenie w dyskusji z najróżniejszymi osobami i wiem, czego unikać. Możecie się śmiać, ale najlepiej unikać badań naukowych. Jestem w stanie przytoczyć przynajmniej kilkanaście naukowych opracowań, które dowodzą, że człowiek jest w stanie żyć bez produktów odzwierzęcych i że dobrze to wpływa na organizm, a moi oponenci oczywiście posiłkują się przeciwnymi badaniami. Kto ma rację? Nie wiem. Nie jestem naukowcem. I chyba nawet nie chcę być, bo — jak widać — nauka nie powinna być dłużej uznawana za obiektywną. Skoro nie mogę podpierać się nauką, to co mi pozostało? Sumienie. Czyli coś, czego ludzie coraz rzadziej słuchają.
Nie będę odnosiła się do brutalnych filmów, które krążą po sieci. Z tego, co wiem, w Polsce takie metody odchodzą w zapomnienie. Oczywiście nikt nie pomyśli, dzięki komu stało się to rzeczywistością... Do rzeczy.
Ilu z Was ma psa, kota, chomika, rybki, papużki? Nie, nie będzie to argument w stylu: Czemu jedne kochacie, a drugie jecie — przeglądam internety i wiem, że jest on wyśmiewany, przez co nie trafia do nikogo. Dobrze... Skoro większość z Was ma albo miało kiedyś zwierzę, to czy nie zdarzyło Wam się pomyśleć: Mój [wstaw imię pupila] rozumie tyle samo co ludzie albo Ale mam mądrego zwierzaka!; zdarzyło Wam się, prawda?
Wyobraźcie sobie, że nie tylko Wasze pupile są mądre, zdolne do empatii i nie tylko one kochają, tworzą więzi. Większość zwierząt hodowlanych jest  do tego zdolnych. Myślicie, że taka krowa, która całe dnie spędza w oborze, nie rozumie, że inne krowy, które wychodzą, już nigdy nie wracają? Pewnie, że zwierzęta rozumieją!
A teraz przypomnijcie sobie z historii ludzkości takie wydarzenie, w którym ludzie doskonale wiedzieli, że po wejściu do pewnego pomieszczenia z gazem, czekała ich śmierć. Dlaczego wobec człowieka jesteście zdolni do empatii, a uczucia zwierząt ignorujecie? Wiele jest filmów, w których zwierzęta hodowlane tuż przy ubojni podejmują ostatnie próby uwolnienia się — czego to dowodzi? Są świadome nieuchronności losu. Instynkt samozachowawczy nakazuje walkę albo ucieczkę, a co na to człowiek? Przeklinając pod nosem, irytuje się, że ta kupa mięcha się rzuca. Odrażające.
Przez cały ten wywód próbowałam panować nad emocjami, ale wiecie co? Powiem Wam, co mnie najbardziej irytuje. A właściwie jaki argument doprowadza do szewskiej pasji.
Dawniej były dwa, ale ten: Bóg stworzył zwierzęta, żeby te służyły ludziom, zaczyna mnie bawić. To na pewno ja jestem nawiedzona?
Na następny nie wytworzyłam jeszcze żadnego systemu obronnego, więc wściekam się, ilekroć go słyszę: rośliny też czują ból! A później najlepiej jeszcze dorzucić mema, z którego wynika, że weganie i weganki powinni żywić się energią kosmiczną... Wiecie co? Dajcie mi sposób, a będę to robić, a na razie zastanówcie się, czy naprawdę nie możecie choćby odrobinę zmienić swojego życia, żeby ulżyć w cierpieniu niewinnym istotom.

2 komentarze:

  1. Kolejny świetny tekst o genialnym, „drażliwym” temacie. ;) Przyznam, że powód weganizmu bohaterki jest wyjątkowo emocjonalny i przez to wydaje się infantylny. Więcej znam osób, które nie jedzą mięsa z innego powodu - metan. Wytworzenie mięsa jest bardzo energochłonne, więc weganizm lub wegetarianizm to najprostsza droga do ograniczenia ilości metanu. Z tego powodu nawet niektórzy nasi wykładowcy promują ten styl żywienia (eko jest także robienie „jedynki” pod prysznicem ;P).
    Co do samego wege i szerzenia tego wśród ludzi, to śliski temat. Mięso od zawsze było cenne i świadczyło o wysokim statusie społecznym, dlatego w biednych krajach rośnie właśnie popyt na pyszne mięsko. :)
    Nie zapominajmy też, że wszystko w naturze się zżera i to normalne. Nie da się tego obejść.
    „Głód” mięsa też częściej tyczy się mężczyzn niż kobiet, choćby ze względu na pracę. Ktoś, kto pracuje umysłowo (najczęściej kobiety) może sobie pozwolić na mniej kaloryczne rośliny, ale po całym dniu na budowie lub w kopalni bez mięsa się nie obejdzie. No i niewskazane, by mięsa unikały dzieci.
    Porównanie do gazowania ludzi mocne, ale dla mnie nietrafione. Hodujemy, by jeść, a nie by zabijać dla ideologii wąsatego artysty, ale czaję ładunek emocjonalny. To na plus. Konflikt mięsożercy kontra wege to jak konflikt płci - bez sensu. :P

    P.S.
    Rośliny również pragną żyć. Co może czuć taki hodowany ziemniak? Gdzie empatia dla warzyw? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ten ładunek emocjonalny jest kluczowy do odczytania bohaterów. Jak zapowiadałam — na tym bazować będą podczas próby przekonania do swoich racji. :) Bohaterowie popełniają również błędy w argumentacji, co w połączeniu z emocjami wiąże się (niestety dla osób chcących merytorycznych wypowiedzi) z tendencyjnością.
      Abstrahując od emocjonalności i trafności argumentów, zastanawiałam się nad Twoją uwagą o Hitlerze. Cel jedzenia mięsa ma charakter czysto utylitarny i z tym się zgodzę. [Choć na siłę pewnie dałoby się dopisać ideologię. Jaką? Nie wiem, ale ludzie są kreatywni. :D] W przypadku nazistowskich Niemiec dałoby się (przy braku empatii i nadmiarze wyobraźni) podpiąć utylitarną funkcję mordowania ludzi jako rzecz niezbędną, żeby uzyskać Lebensraum. Nie sugeruję, że bohaterce o to chodziło — to tylko moje luźne przemyślenia. Masz rację, zależało jej jedynie na zagraniu na emocjach.

      Biedne warzywa. ;__;

      Usuń